Premnathan
2011-05-29 12:28:32 UTC
W ostatni piątek, 27 maja, wybrałem się na koncert do Filharmonii
Warmińsko-Mazurskiej. Solistą był puzonista, Roman Siwek, i to był główny
powód, dla którego się wybrałem. Rzadko się zdarza słyszeć puzonistę w roli
solowej.
Po tym koncercie odzyskałem wiarę w naszą orkiestrę, choć z pewnymi
zastrzeżeniami.
Przed przerwą wykonano utwór nietypowy, jak na orkiestrę symfoniczą -
Serenadę Mozarta KV 361, znaną jako Gran Partita, na 2 oboje, 4 klarnety, 2
fagoty, 4 rogi i jako dodatek kontrabas. Utwór bardzo piękny i ciekawy,
polecam, zresztą polecam wszystkie serenady Mozarta na instrumenty dęte,
można w nich usłyszec wiele ciekawego. Zespół (bo trudno to nazwać
orkiestrą) grał świetnie - czysto, równo, był znakomicie zgrany. Połowa
instrumentów miała właściwie solowe partie i wszyscy grali je bez zarzutu.
Jedynie rogi miały trochę kiksów, na szczęście rogi w tym utworze odgrywają
rolę drugoplanową. Tak dobrze zagranego utworu przez nasz zespół nie
słyszałem już dawno.
Po przerwie wystąpił solista, grając dwa Concertina na puzon: Spisaka i
Davida, nieznanego kompozytora okresu romantyzmu. Utwory takie sobie, dają
się słuchać, ale główna ich zaleta jest taka, że są przeznaczone na puzon
solo i świetnie eksponują możliwości tego instrumentu. Concertino Davida na
pewno zostałoby zapomniane, gdyby było przeznaczone na inny instrument.
Słuchanie solisty to była prawdziwa uczta. Było słychać gołym uchem, że są
to utwory bardzo trudne, wymagające i wirtuozerii, i wyczucia, i pięknego
dźwięku. Wszystko to można było słyszeć w grze solisty. Dźwięk był
przepiękny w każdym momencie, wszystkie trudności wykonywał z całkowitą
naturalnością. Słuchanie solisty zajęło mnie tak, że orkiestry już mało
słuchałem, ale dostosowała się poziomem do niego. Żal miałem tylko do
publiczności - oklaski były krótkie i dość niemrawe, a należało zmusić go do
bisu.
Na zakończenie została wykonana Symfonia g-moll Mozarta. I to był jedyny
utwór tego wieczoru, który pozostawił niedosyt. Zaczęło się bardzo dobrze.
Ale już w II części były nierówne wejścia, mało wyraźna gra i jakoś to
nienajlepiej wychodziło. Menuet był zagrany zbyt szybko, tak szybko, że jego
subtelności nie mogły wybrzmieć. W triu z kolei rogi strasznie fałszowały
(coś powinni zrobić z naszą blachą, a szczególnie z rogami, bo to, co
niektórzy czasem wyczyniają, kwalifikuje do odebrania dyplomów ukończena
szkoły muzycznej). Finał też nie porwał. Nie można powiedzieć, że było źle,
ale było słabo.
Ogólne wrażenie po koncercie było jednak bardzo dobre. I jeszcze jedną
pozytywną rzecz zauważyłem po koncercie: większą grupę, wsiadającą do
autobusu chyba z Bartoszyc. Oby to była trwalsza tendencja.
Warmińsko-Mazurskiej. Solistą był puzonista, Roman Siwek, i to był główny
powód, dla którego się wybrałem. Rzadko się zdarza słyszeć puzonistę w roli
solowej.
Po tym koncercie odzyskałem wiarę w naszą orkiestrę, choć z pewnymi
zastrzeżeniami.
Przed przerwą wykonano utwór nietypowy, jak na orkiestrę symfoniczą -
Serenadę Mozarta KV 361, znaną jako Gran Partita, na 2 oboje, 4 klarnety, 2
fagoty, 4 rogi i jako dodatek kontrabas. Utwór bardzo piękny i ciekawy,
polecam, zresztą polecam wszystkie serenady Mozarta na instrumenty dęte,
można w nich usłyszec wiele ciekawego. Zespół (bo trudno to nazwać
orkiestrą) grał świetnie - czysto, równo, był znakomicie zgrany. Połowa
instrumentów miała właściwie solowe partie i wszyscy grali je bez zarzutu.
Jedynie rogi miały trochę kiksów, na szczęście rogi w tym utworze odgrywają
rolę drugoplanową. Tak dobrze zagranego utworu przez nasz zespół nie
słyszałem już dawno.
Po przerwie wystąpił solista, grając dwa Concertina na puzon: Spisaka i
Davida, nieznanego kompozytora okresu romantyzmu. Utwory takie sobie, dają
się słuchać, ale główna ich zaleta jest taka, że są przeznaczone na puzon
solo i świetnie eksponują możliwości tego instrumentu. Concertino Davida na
pewno zostałoby zapomniane, gdyby było przeznaczone na inny instrument.
Słuchanie solisty to była prawdziwa uczta. Było słychać gołym uchem, że są
to utwory bardzo trudne, wymagające i wirtuozerii, i wyczucia, i pięknego
dźwięku. Wszystko to można było słyszeć w grze solisty. Dźwięk był
przepiękny w każdym momencie, wszystkie trudności wykonywał z całkowitą
naturalnością. Słuchanie solisty zajęło mnie tak, że orkiestry już mało
słuchałem, ale dostosowała się poziomem do niego. Żal miałem tylko do
publiczności - oklaski były krótkie i dość niemrawe, a należało zmusić go do
bisu.
Na zakończenie została wykonana Symfonia g-moll Mozarta. I to był jedyny
utwór tego wieczoru, który pozostawił niedosyt. Zaczęło się bardzo dobrze.
Ale już w II części były nierówne wejścia, mało wyraźna gra i jakoś to
nienajlepiej wychodziło. Menuet był zagrany zbyt szybko, tak szybko, że jego
subtelności nie mogły wybrzmieć. W triu z kolei rogi strasznie fałszowały
(coś powinni zrobić z naszą blachą, a szczególnie z rogami, bo to, co
niektórzy czasem wyczyniają, kwalifikuje do odebrania dyplomów ukończena
szkoły muzycznej). Finał też nie porwał. Nie można powiedzieć, że było źle,
ale było słabo.
Ogólne wrażenie po koncercie było jednak bardzo dobre. I jeszcze jedną
pozytywną rzecz zauważyłem po koncercie: większą grupę, wsiadającą do
autobusu chyba z Bartoszyc. Oby to była trwalsza tendencja.